"Za czym kolejka ta stoi?", czyli zwiedzanie Lizbony i ...nasz wielki test na cierpliwość.

Znacie to uczucie, kiedy stoicie na przystanku i żaden autobus nie nadjeżdża?
Albo nadjeżdża, ale jest tak załadowany,że nie ma dla Was miejsca nawet jeśli ułożycie się w pozycji półleżącej z twarzą na drzwiach?

Ja znam :D
Znam i przeżywam je za każdym razem, kiedy przychodzi mi wracać w piątek z Krakowa po 18:00.
Mój rekord w oczekiwaniu na dyliżans,który powinien mnie zabrać do domu wynosi 2.5 godziny. Tyle najdłużej czekałam na autobus/bus do mojej rodzinnej miejscowości, w którym byłoby chociaż parę centymetrów wolnego miejsca,żebym mogła wsiąść. A jak wiadomo piątek to dzień największych emigracji z Krakowa, więc czasem naprawdę modlę się, kiedy widzę że w  oddali jedzie coś, co z wyglądu przypomina bus przewoźnika, o to,żeby to coś się zatrzymało i żebym nie usłyszała mojego ulubionego "Do Sułkowic nie zabieram, zaraz pojedzie następny" :D

Zawsze w takich chwilach wydaje mi się,że gorzej być nie może, ale to nieprawda i przekonałam się o tym w jakże odległej od Ronda Matecznego, Lizbonie.

Mamy niedzielę, 18 stopni na plusie,mamy słoneczko, mamy pełne brzuchy, a co za tym idzie dobry humor i chęci na zwiedzanie. Trasa opracowana, wsiadamy w metro i po chwili stoimy na przystanku nieopodal stacji kolejowej o pięknej nazwie Cais do Sodre, skąd (jeszcze wtedy mamy nadzieję) tramwaj numer 15 zawiezie nas pod Wieżę Belem.
Jest niedziela, 28 stycznia, 18 stopni na plusie.
Mamy (jeszcze) dobre humory.

Przyjeżdża jeden tramwaj. Wypełniony po brzegi. Machamy na to ręką, w końcu niedziela, dużo zwiedzających.
Drugi zatrzymuje się też tylko chyba z obowiązku, nikt nie wysiada, i nikt też nie wsiada, bo nie ma na to szans.
Mija 20 minut.
Ludzi na przystanku coraz więcej, nadjeżdża trzeci tramwaj, z jednym wagonem, ja już zaczynam warczeć,że te tramwaje z jednym wagonem, są słodkie,ale totalnie niepraktyczne.
Czwarty tramwaj-naprawdę włącza mi się tęsknota za Krakowem i "normalnymi" tramwajami.


Stoimy już godzinę i zaczynamy opracowywać awaryjny plan zwiedzania kiedy nadjeżdża kolejny (przestałam liczyć) pojazd komunikacji miejskiej w Lizbonie, w charakterystycznym, żółtym kolorze.
Co ja widzę?
Niskopodłogowy. Nadzieje na to,że się zmieścimy rosną, koło mnie setka osób i ja nagle mentalnie przenoszę się do biedronki, albo lidla, do wielkich marketów, gdzie rozgrywają się dantejskie sceny, kiedy trwają promocje. I ja nagle uruchamiam swoją determinację ( i łokcie :D). Tym razem stawka nie rozgrywa się o łopatkę wieprzową za 8.95 zł za kilo, lecz o to,żeby wsiąść i dojechać i ja to osiągnę, bo nie takie sytuacje przerabiałam, każdy karczek z przeceny, każde litrowe mleko po niecałe 1.50 zł, kilogram mąki za 90 groszy, to wszystko udało mi się osiągać i wrzucać do koszyka z prędkością światła, kiedy otwierały się drzwi moich ulubionych sklepów, a teraz otwierają się wrota tego tramwaju i ja HOP! Jestem w środku, a obok mnie mąż mój, dumny i wymieniamy się spojrzeniami z serii "ma się to doświadczenie" :D :D Tak,wiemy,że gdybym urodziła się chłopcem ochrzciliby mnie Januszem :D (pozdrowienia dla wszystkich Januszy lubiących pasztety <3 ) *

Ale do Wieży Belem nie dojechaliśmy. Przynajmniej nie od razu.
Wiem, kiepska by z tego była scena finałowa w filmie akcji :D

Wysiedliśmy wcześniej, bo niestety ścisk i duchota dały mi się we znaki i czułam,że jeśli zaraz nie wyjdę na świeże powietrze, to skończy się to omdleniem, a w moim przypadku, jeśli jest mi słabo muszę dostać jakąś czekoladę, a jedyna czekolada jaką mieliśmy była nadzieniem w rogaliku,w mojej torebce.
Szkoda rogalika, lepiej się przespacerować :D

Zatem wysiedliśmy wcześniej, zrobiliśmy krótki spacerek i znaleźliśmy się pod klasztorem Hieronimitów, który mieliśmy w planach zwiedzić. Już z daleka widzieliśmy ten posuwający się mozolnie ogonek ludzi, ale to miejsce było na naszej liście punktem obowiązkowym, więc trudno, trzeba swoje odczekać.
O dziwo kolejka posuwała się sprawniej niż początkowo się wydawało. Zapłaciliśmy 20 euro za dwa bilety i ....przepadliśmy.










Ktoś by powiedział "Fajne krużganki, ale szału nie ma" :D , ja powiem: TOTALNIE klimatyczne, piękne miejsce, w którym stykają się gotyk, styl orientalny i...morze. Kiedy przyjrzymy się arkadom dokładnie dostrzeżemy wyrzeźbione liny okrętowe i koralowce.
 Dziedziniec klasztoru ma dwa poziomy i to na nich skupia się zwiedzanie (w środku można też obejrzeć różne historyczne wystawy), ale uwierzcie nam na słowo-spokojnie "zrobilibyśmy" to miejsce w 15 minut,a dreptaliśmy po nim ponad godzinę i co chwilę się zatrzymywaliśmy z niedowierzaniem, jak pięknie i trochę strasznie tutaj jest.
Budowa klasztoru rozpoczęła się na początku XVI wieku z inicjatywy króla Manuela I i była wyrazem podziękowania za szczęśliwą wyprawę Vasco da Gamy do Indii. Do początków XX wieku klasztor był pod opieką zakonu Hieronimitów, stąd jego nazwa. W 2007 (całkiem zasłużenie) został wpisany na listę siedmiu cudów Portugalii.
Oj, nie spieszyło nam się do wyjścia.

..a wracając do Vasco da Gamy to ten Pan razem z Henrykiem Żeglarzem, Ferdynandem Magellanem (wiecie jak dawno nie słyszałam tych nazwisk? Ostatni raz chyba w IV klasie szkoły podstawowej na historii) są bohaterami znajdującego się nieopodal klasztoru Pomnika Odkrywców, który upamiętnia postacie związane z wielkimi odkryciami geograficznymi (nieomalże widzę siebie, chudą, bladą i niepewną dziewczynkę sprzed 18 laty, która  próbuje wkuć i zapamiętać,że Vasco da Gama jako pierwszy dotarł drogą morską do Indii i denerwuje się, bo się jej myli z Magellanem, który jako pierwszy opłynął Ziemię :D Kurczę dlaczego wtedy nie wyjeżdżałam na takie wycieczki, byłoby mi łatwiej w nauce :D ).





Imieniem Vasco da Gamy został nazwany najdłuższy most w Europie, który łączy brzeg rzeki Tag (i tutaj dołączę suchutki żarcik Marcina, powtarzany co 15 minut w Portugalii "Dyśka, wiesz jak nazywa się ta rzeka?-Jak?-Tag" :D ) z miejscowością Montijo po drugiej stronie rzeki. Most ma 17,2 km długości ! Coś niewyobrażalnego :)


Świetny widok na most, Park Narodów (odbyła się tam wystawa Expo 20 lat temu)  na Tag (opowiedzieć Wam dowcip? :D) i na miasto jest z kolejki liniowej Teleferico (widocznej na zdjęciu).


...a wracając do Pomnika Odkrywców...Tak długo spacerowaliśmy,że zobaczcie gdzie doszliśmy:)



Torre de Belem-Wieża Belem, punkt orientacyjny dla wracających do kraju żeglarzy, strażnica lizbońskiego portu i sądząc po ogromnej kolejce- największa atrakcja tego miasta. Jest piękna, ale nasze ostatnie godziny woleliśmy przeznaczyć na coś, co zaintrygowało nas już w pierwszym dniu pobytu w Lizbonie.

Na płytki.
Bo proszę Państwa, co druga (jak nie każda ) fasada budynku w stolicy Portugalii wygląda mniej więcej tak:


A opisy panoramy miasta tak:

Od razu zadaliśmy sobie pytanie "Co oni mają z tymi płytkami???", a odpowiedź znaleźliśmy w Muzeum Azulejos, które wszystkim polecamy. Od razu spojrzycie inaczej na kafelki we własnych łazienkach :D

Za dwa bilety wstępu zapłaciliśmy 10 euro i przez dwie godziny oglądaliśmy ikonografikę, mitologię i historię, a nawet panoramę Lizbony...na płytkach :)









Tutaj wyjątkowo nie było kolejek, co mocno mnie zdziwiło-to muzeum uważam za najlepszy punkt niedzielnego zwiedzania :)

Wieczorem przejechaliśmy jeszcze słynną trasę w tramwaju numer 28 (i poczuliśmy się jak gwiazdy, bo wszyscy na zewnątrz robili zdjęcia :D) i pochodziliśmy chwilę po Placu Pałacowym (na którym do trzęsienia ziemi w 1755 stał Pałac Ribeira).


A na dobranoc chcieliśmy się przejechać windą Santa Justa, ale naszym oczom ukazała się...kolejka. A jakże !





Portugalią i samą Lizboną jesteśmy oczarowani i nie dziwimy się zachwytom nad tym miastem.
Nie podzieliliśmy się z Wami recenzjami jedzenia, bo po 1) zjedliśmy wszystko zanim przypomnieliśmy sobie,że prowadzimy bloga i może wypadałoby zrobić profesjonalne zdjęcie wyżerki :D , po 2) stołowaliśmy się tylko w jednym miejscu. Knajpka, którą jedna z przeeekochanych dziewczyn komentujących blog poleciła nam pod zdjęciem była niestety nieczynna. To chyba jedyne minusy przyjazdu tutaj poza sezonem.

Wrócilibyśmy nawet jutro, nawet mimo kolejek :)



* ten fragment był pisany z przymrużeniem oka. Nie jesteśmy AŻ takimi Januszami :D


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

FUERTEVENTURA/ PÓŁNOC, czyli "Dyśka, wymyśliłem super rymowankę".