Weekend w Paryżu

Pamiętam ten dzień dokładnie.
8 października 2016 roku. Siedzę sobie spokojnie w internetach, niczego nie podejrzewając, oglądam sobie zdjęcia Nowego Jorku i wzdycham do nich, myśląc o tym,że taka szara mysz jak ja, zarabiająca najniższą krajową na pewno tej wizy nie dostanie i na pewno marzenie się nie spełni i już prawie mi się na płacz zbiera, kiedy z tych internetów nagle i niespodziewanie,  krzyczy do mnie nagłówek:

PROMOCJA ! PARYŻ Z KRAKOWA 119 ZŁ W DWIE STRONY.!!!

Na chwilę zapomniałam o Ameryce, o tej wizie, o konsulacie i o tym wszystkim.
 A zapomniałam, bo słowo "promocja" przeniosło mnie myślami w kompletnie inne miejsce.
 I już siebie widziałam jak przemierzam stolicę Francji podgryzając sobie bagietkę, już widziałam tę sławę na fb,że Sułkowice pod Wieżę Eiffla zawitały.  Skoro do mnie krzyknął nagłówek, zatem i ja krzyknęłam (pasuje tu bardziej sułkowickie, moje ulubione "udarłam się" :D) ile sił w płucach do Marcina,który siedział sobie w drugim pokoju i myślał to, co ja wcześniej  (plus za co go życie pokarało taką babą).
Krzyczę do niego, przychodź szybko, zobacz promocja i już roztaczam przed nim,który to będzie nasz lot i jak cudownie rozpoczniemy nowy rok, że to prawie jak prezent ślubny, bo wylot na początku stycznia 2017 roku.
No i muszę się Wam przyznać-Marcin stał z kamienną twarzą i patrzył na mnie jak na wariatkę wymachującą mu rękami przed oczami i udającą samolot :D
Powiedział wtedy dość racjonalną rzecz, że nigdzie nie poleci w obliczu tego co się tam ostatnimi czasami dzieje.
Bezpieczeństwo jest zawsze ciężkim argumentem do podważenia, więc na 15 minut mnie przytkało, bo też nie za bardzo miałam pomysł jak to mogę skontrować, bo w obliczu intensywności zamachów terrorystycznych we Francji w tym okresie, raczej nie powiem,że wszędzie ryzykujemy. Przegadaliśmy ten temat,i wydaje mi się,że bardziej ze względu na mnie Marcin w końcu uległ i postanowiliśmy,że lecimy.

Muszę Wam powiedzieć, jak w skrócie wygląda u nas proces kupna biletów lotniczych, bo jeśli myślicie,że widzimy promocję i rzucamy się na nią jak wygłodniali biletoholicy, to prawie byście mieli rację (ja tak robię :D).
Muszę się wyspowiadać (który to już raz?),że kompletnie wyłączam wtedy myślenie, bo jest promocja? Jest. No to jedziem tam! Trzeba szybko kupować, bo zaraz braknie!! Denerwuje się i szturcham Marcina i poganiam go, co on tam tak sprawdza, Boże co to jest za chłop!Kupujemy te bilety czy nie??
A moja druga połówka, ta bardziej racjonalna i przewidywalna sprawdza, proszę Państwa trzy rzeczy:
1) Faktyczną cenę biletów na stronie internetowej przewoźnika
2) Odległość od lotniska( na które leci samolot) od centrum miasta
3) Komunikację między tym lotniskiem,a miastem (czy jest jakiś sensowny dojazd w przypadku kiedy np.lot powrotny jest o 8 rano).

Bo mnie, i muszę to przyznać, kompletnie nie obchodził fakt,że lecimy na lotnisko Beauvais- Tille i do Paryża mamy jeszcze stamtąd cudowne 84 kilometry.
Ja po prostu cieszę się chwilą, tą promocją,że znów ja ją odkryłam,a że port lotniczy jest w miejscowości,której nazwy nie umiem nawet wymówić, to będziemy się martwić później, dolecimy do Paryża nawet hugokopterem,ale na pewno sobie damy radę.

"Tyś jest cała jak hugokopter" kontruje Marcin, dopóki nie wypowie zdania, na które zawsze czekam, a które jest potwierdzeniem tego,że mój mąż jest przekonany,a brzmi ono:
"Dobra, już wszystko wiem, jak zwykle wypłuczemy się z kasy, ale dojedziemy".

Paryż był moim marzeniem odkąd pamiętam, obok Rzymu i Nowego Jorku, a także obok miejsca,którego nie chce wymieniać i nawet się boję o nim głośno myśleć, bo jest szansa na spełnienie marzenia i wolę nie zapeszać. I tego 8 października ubiegłego roku, kiedy na skrzynce zobaczyłam maila potwierdzającego kupno biletów i ostatecznie pogodziłam się z tym,że piąty rok z rzędu będę chodziła w starych butach i kurtce zimowej,która już z lekka zaczynała przypominać sito :D, tego dnia, pamiętam doskonale, cieszyłam michę do samego wieczora i nic mi nie było w stanie popsuć humoru
Dopóki nie zaczęliśmy rozglądać się za noclegami.

Zawsze kiedy szukamy noclegów w mocno obleganych europejskich stolicach, zawsze widzę pełen wyrzutów wzrok Marcina, który mówi "I widzisz coś wymyśliła, nie ma gdzie spać, nigdzie nie jedziemy i CHWAŁA BOGU" :D I to są momenty, kiedy robię się mocno podminowana, bo uświadamiam sobie,że zawsze chce się rzucać na bilety jak szpak na czereśnie,a potem się okazuje,że nie dysponujemy takimi oszczędnościami,żeby poza tymi lotami kupić pozostałe, sami przyznajcie, dość istotne i pomocne przy wyjeździe elementy, jak spanie i dojazd do miasta.
Przekopaliśmy internet w poszukiwaniu jakiejkolwiek informacji z serii "Gdzie spać w Paryżu,żeby jeszcze zostało chociaż na dwie bagietki"i znaleźliśmy nocleg u Polki, przemiłej Pani Magdy z https://www.facebook.com/pokojewparyzupl/ i mało tego, okazało się,że można dokupić sobie obiadokolacje-chyba wiadomo,że długo się nie zastanawialiśmy :) Raz,że nie ma bariery językowej i nie trzeba będzie się gimnastykować, że żeli papą i żule w taxi, to jeszcze dostaniemy jedzenie,a przy tym wszystkim nie kosztuje to miliony monet. Pani Magda okazała się najcudowniejszą gospodynią na tej planecie, która znała odpowiedź na każde pytanie :)
Życie jest piękne.
Kiedy opadły emocje związane ze znalezieniem noclegu,który nie doprowadzi nas do upadłości finansowej zajęliśmy się szukaniem transportu z lotniska do Paryża i tutaj również zaufaliśmy naszym rodakom i transfer z Beauvais do stolicy i z powrotem wykupiliśmy u: https://www.facebook.com/dojazddoparyza/, do dziś nie zapomnę nieco zszokowanej miny Pana Grzegorza,który przygotował nam sporo miejsca na rzeczy,a kiedy zobaczył nasze dwie małe torby zapytał "To są Wasze wszystkie bagaże?" :D :D, bo oczywiście nie było mowy o dokupowaniu bagażu rejestrowanego :)
Świetny kontakt i przemili ludzie, z ręką na sercu polecamy.

Prawie wszystko zaplanowane, można było czekać na wylot.
Marcin spokojnie studiował plan paryskiego metra, ja wieczorami zaszyławałam dziury w mojej kurtce i tak mijały nam zimowe dni,aż do 19 stycznia, kiedy z naszymi dwoma małymi torbami stawiliśmy się na Balicach.
Już wtedy zauważyłam niepokojące symptomy odchodzenia podeszwy w moim lewym bucie, ale machnęłam na nie ręką. Tyle wytrzymały, to i Paryż przetrzymają.
Przeliczyłam się, ale do tego jeszcze wrócę.:D

Tymczasem nad chmurami działo się tak:



Widok Tatr z takiej perspektywy...Coś cudownego. Od razu przestałam warczeć, kto mądry wymyśla loty o 7 rano, bo wystartowaliśmy o 6:55:)
Lot trwał niecałe 2.5 godziny, oczywiście większość przespałam, więc niewiele wrażeń mogę powspominać.
Ale do końca życia widoku lotniska BVA nie zapomnę.
Jeśli myślcie,że to ogromne, piękne lotnisko, Paryż, Europa i te sprawy, to ....zdziwicie się :) Lotnisko jest najmniejsze spośród paryskich portów i nie byłoby w tym nic złego, ale kiedy weszliśmy do hali, do kontroli dokumentów, to ścisk i duchota naprawdę dawały się we znaki.
Widać,że władze lotniska w oszczędzaniu są jeszcze lepsze niż my :D

Na szczęście poszło nawet sprawnie i po godzinie jazdy z przemiłym Panem Grzegorzem dotarliśmy tu:




I ja pod tym łukiem triumfalnym, na placu Charles’a de Gaulle’a, pod tym symbolem Francji i symbolem tego miasta, ja w tym miejscu poczułam,że podeszwa mojego lewego buta rozkleiła się na dobre.
I wpadłam w panikę.
Bo gdyby to był lipiec, sierpień, słońce, piękna pogoda-proszę bardzo,mogę i boso chodzić, po Sułkowicach ile razy tak chodziłam,w polu i wszędzie (tak wiem, Sułkowice to nie Paryż,a łuk triumfalny to nie pole za działem :D).
Ale mamy proszę Państwa styczeń, temperaturę na minusie, a ja właśnie w praktyce i w teorii zostaje pozbawiona jednego buta.
Jeśli ktoś teraz myśli "I co z tego, po co ten wątek, idź i kup sobie nowe buty", to znaczy,że nie rozumie idei tego bloga :D
Oczywiście,że nie stać mnie było na kupienie butów w Paryżu, jakbym już była sławną blogerką to i może bym sobie wyskakiwała na weekendowe zakupy do stolicy Francji, ale nadal jestem Edzią z podkrakowskich Sułkowic (nie tych koło Andrychowa,żeby to było jasne :D). Więc ja, proszę Państwa z tym rozklejonym butem przemierzam i zwiedzam to miasto. Historia mojego rozklejonego kozaka kończy się dopiero na lotnisku, kiedy wracamy w niedzielę,ale o tym później.

A więc jesteśmy i zwiedzamy. Ja, Marcin i mój rozklejony but.
Tym razem nie napiszę,że chciałam zwiedzić wszystko od razu, bo ja po prostu chciałam już jechać do Pani Magdy i położyć się w ciepłym pokoiku i może po drodze przegryźć jakąś bagietkę.
Muszę tutaj napisać,że komunikacja paryska to była dla nas jakaś czarna magia i gdybyśmy nie zapytali Pani Magdy, o to jakie bilety mamy kupić to jeździlibyśmy chyba na nie tych co trzeba.  Sam nocleg mieliśmy dobrze skomunikowany z centrum miasta, dojeżdżaliśmy kolejką w parę minut do jednego z głównych dworców Paryża,a stamtąd już ..dokąd chcieliśmy. Na przykład tu:



Muszę to napisać.
Kiedy ją zobaczyłam zza szyby metra stałam z rozdziawioną gębą i kiedy wysiedliśmy nieomal biegłam (dopóki prawie nie zabiłam się o odwijającą się podeszwę).

Znam zdanie niektórych, naczytałam się miliona opinii o przereklamowanym Paryżu i o tej "kupie żelastwa", jak niektórzy nazywają uchwyconą na zdjęciu, dużych rozmiarów wieżę :D. Nie wiem,czy to ze mną jest coś nie tak, ale chciałam wracać co wieczór przez cały weekend, stać pod nią i ją oglądać,a i tak było mi mało, więc kazałam się tu przyprowadzać również popołudniami:





i prosiłam,żebyśmy zostawali do wieczora:


I jeszcze w otoczeniu przepięknej Sekwany:


Muszę się do czegoś po raz kolejny przyznać: zdjęcia Wieży Eiffla mam pogrupowane w folderach:
"Wieża Eiffla wieczorem"
"Wieża Eiffla o zmroku"
"Wieża Eiffla rano i późnym popołudniem"
"Widok na Wieżę Eiffla z Mostu Aleksandra IIII"

..a zapomniałabym, ten widok prezentuje się tak:


i mamy jeszcze z 10 podfolderów, po prostu cudowny to jest widok i z ręką na sercu: gdyby ktoś mi kazał siedzieć cały wyjazd pod tą wieżą-zgadzam się na wszystko.

Niestety(stety?:)) Marcin (który totalnie zachwycił się miastem,a nie spodziewałam się tego) w piątek zarządził jeszcze wyprawę pod Luwr:






..i na most Pont de Bir-Hakeim, bo "tam kręcili 'Incepcję'"




Ale nie narzekałam, bo patrzcie jaki to świetny punkt widokowy:


a w sobotę,żeby przekonać mnie,że warto zobaczyć w tym mieście coś poza Wieżą Eiffla zaplanował wycieczkę do Notre Dame (wejście jest bezpłatne, więc oczywiście,że się zgodziłam :D)



Ach te organy....



...i gargulce, od razu przypomniały się szczenięce lata z "Dzwonnikiem..." :).

A później zwiedziliśmy Bazylikę Sacre Coeur na wzgórzu Montmarte:



..do której też weszliśmy,ale zdjęć nie robiliśmy, ponieważ trwała tam msza, więc nie chcieliśmy być już Januszami turystyki po raz kolejny :)

Po tak intensywnym zwiedzaniu trochę zgłodnieliśmy i ustawiliśmy się w kolejce do słynnego Bouillon Chartier, gdzie chcieliśmy początkowo zamówić jedno danie na naszą dwójkę,ale kiedy przeuroczy kelner dał nam do zrozumienia,że chyba nam słoneczko przygrzało, to stwierdziliśmy, że Marcin spróbuje specjałów lokalnej kuchni:


...a ja zjem parówki z frytkami (bo tylko na to nam zostało, chociaż przedziwne to było "danie" ;). Dobrze,że w domu oprócz obiadu czekały na nas bagietki i pasztety przywiezione z Polski. Nie wiem,czy to profanacja,ale oczywiście,że posmarowałam francuski specjał naszym polskim wyrobem :D

Kiedy Marcin wydobył ostatniego, biednego ślimaczka ze skorupki,wyszliśmy i udaliśmy się pod paryski Panteon, który jest mauzoleum wybitnych Francuzów:




..a później...a później, to już wiadomo :

:)

Na sam koniec znów wróciliśmy pod nią:


i zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie:




W niedzielę rano chcieliśmy jeszcze zajrzeć do Notre Dame, bo poranki w katedrze są piękne:


Ale z powodu wcześniejszego lotu, musieliśmy zrezygnować.
 Nie zdążyliśmy niestety zwiedzić cmentarza Pere-Lachaise i grobu Chopina. Na parę innych miejsc też brakło czasu,ale powrót do Paryża jest w planach, więc nadrobimy :)
Czy się baliśmy? Marcin nie (przynajmniej tak mówi,ale był tak zachwycony miastem,że nie wiem czy miał czas o tym myśleć), ja, mimo że na początku sama przekonywałam go do wyjazdu- tak.
Trochę niecodziennym widokiem było dla mnie spacery uzbrojonych wojskowych po centrach handlowych, ale działało to na mnie uspokajająco,a po paru godzinach już się do tego widoku przyzwyczaiłam.

 Powrót. Lotnisko. Tu rozegrał się komediodramat z moim nieszczęsnym butem w roli głównej, bo drania "wypikało" na kontroli, ze względu na klamerki i musiałam udać się z nim na bok na szczegółowe przeszukiwanie.
Tego uśmiechu politowania pana z ochrony na widok mojej "aktywnej" podeszwy do końca życia nie zapomnę ;)

Tanie zwiedzanie-level master :D :D

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

FUERTEVENTURA/ PÓŁNOC, czyli "Dyśka, wymyśliłem super rymowankę".