Weekend na Sycylii


 Z reguły pamiętam momenty, w których kupujemy bilety lotnicze. Pisałam już o tym we wpisie poświęconym Paryżowi, w skrócie: ja emocje, rzucanie się jak wygłodniały podróżoholik na dobrą okazję, a Marcin - rozsądek, opanowanie i chłodna kalkulacja kosztów.

Ale nie w przypadku Sycylii.
Była połowa lipca, a my byliśmy świeżo po weekendzie w Rzymie. Zaczynałam zmianę w pracy, a zaczynam ją przeważnie od kawy, szybkich plotek z koleżankami i uruchomienia internetów (oczywiście swoje obowiązki również spełniam, pozdrowienia dla szefa <3 :D ). Pierwszymi rzeczami, które sprawdzam (kiedy tylko komputer po 30 minutowym myśleniu zdecyduje się odwiesić) są ogłoszenia koncertowe i ceny biletów do miejsc, które mamy na naszej liście marzeń.
A na tej liście, gdzieś w połowie jest Sycylia.
Dlaczego ta wyspa?
Bo "Ojciec chrzestny", to na pewno. Bo tyle się naczytaliśmy o klimacie, o sycylijskich miasteczkach, o przyrodzie, o krajobrazach, że ...

.....że jak zobaczyłam cenę biletów lotniczych do Trapani i z powrotem do Krakowa, od razu zadzwoniłam do Marcina, który na pewno nie krzyczał ze szczęścia tylko dlatego, że akurat też był w pracy i może się krępował :D
I to był pierwszy raz, kiedy zaraz po tej informacji dostałam sms, że bilety są już na moim mailu. Zero sprawdzania czegokolwiek, kupiliśmy je od razu, a Marcin dla usprawiedliwienia, że wyłączyło mu się kalkulowanie wszystkiego przed kupnem powiedział, że to w ramach prezentu urodzinowego. Szkoda, że urodziny są tylko raz w roku, oj szkoda.
Jak to zwykle bywa po parodniowej euforii "odłożyliśmy" myślenie o tym wypadzie, bo zbliżał się ślub i nasze priorytety w tamtym okresie skumulowały się wokół smaku pięter w torcie, degustowaniu wina i zadawaniu sobie pytania, który smak będzie najbardziej odpowiadał gościom :D (mniam! skłamałabym mówiąc, że mi się to nie podobało :D), a także mniej przyjemnej części jaką było przeliczanie budżetu i wyrzucanie sobie, że znów kupiliśmy bilety lotnicze i na pewno na coś nam braknie.
(jeśli ktoś czytając to ma ochotę nam zarzucić,że to nie wino jest najważniejsze w przeżywaniu ślubu i wesela odpowiadam: oczywiście, że przeżywaliśmy to też duchowo, zwłaszcza  Marcin, który wznosił oczy do Boga po setnej kłótni pytając po co mu to wszystko było. Ja wtedy znieczulałam się wspomnianym wyżej winem :D )
Po ślubie, już jako mąż i żona pojechaliśmy obfotografować nasze cudowne obrączki do Nowego Jorku, a kiedy wróciliśmy...
A kiedy wróciliśmy na naszym koncie na stronie Ryanaira widniała informacja, że nasz lot z Trapani do Krakowa został odwołany.
I byłaby to cudowna wiadomość, gdybyśmy byli milionerami i nie musieli się przejmować powrotem do pracy i moglibyśmy machnąć ręką i załatwić sobie prywatny samolot, który nas transportuje do domu, kiedy tylko mamy na to ochotę, ale niestety.
Grafik w pracy to rzecz święta, z Sycylii trzeba się było wydostać.

To była chyba jedna z tych nielicznych sytuacji, kiedy pomyśleliśmy sobie, że może mamy jakieś małe, blade i niepewne pojęcie o podróżowaniu, a przynajmniej o tym, gdzie blisko znajdziemy jakiś port lotniczy i jaka jest z niego siatka połączeń do Polski. Bilet na trasie Palermo-Wrocław znaleźliśmy i kupiliśmy z ręką na sercu w 5 minut, a potem już za ciosem bilet na Polskiego Busa z Wrocławia do Krakowa. Finansowo wyszło to nawet taniej niż powrót z Trapani do Krakowa (więc od razu mieliśmy lepsze humory), chociaż kilometrów narobiliśmy. Ale ta sytuacja zasiała w nas jakiś niepokój, czy kolejnego lotu także nam nie odwołają i czy naprawdę nie zostaniemy na tej Sycylii na przymusowy urlop.


W dzień wylotu w Sułkowicach było 10 stopni (i tak dużo w porównaniu z tym jaka temperatura przywitała nas w dniu powrotu) i okropnie padało. Wiedzieliśmy, że nasi znajomi nas nienawidzą, chociaż tego nie okazują, a i my czuliśmy jakieś irracjonalne wyrzuty sumienia, że w naszym bagażu mamy same letnie ubrania. Od razu pomyśleliśmy, że na pewno coś się stanie i pogoda się zepsuje, bo za pięknie nie może być.
O wszystkich niepokojach zapomnieliśmy, kiedy tylko zobaczyliśmy słońce ponad chmurami i taki widok:


Zgadza się, to Pani Etna, którą chętnie byśmy odwiedzili,ale naszym celem był zachód Sycylii,a ona znajdowała się dokładnie po przeciwnej stronie. Długo mieliśmy zamiar nie odpuszczać i poświęcić jej cały dzień, ale musielibyśmy zwiedzać wszystko na akord, a wierzcie nam na słowo-ciężko jeździć po sycylijskich miasteczkach i wioskach i nie zatrzymywać auta co 10 minut,żeby z otwartymi koparami podziwiać widoki, kiedy dookoła żadnej żywej duszy. Dlatego Etnę zostawiliśmy sobie na kolejny raz, bo może nadejdą lepsze czasy, kiedy będziemy podróżować na więcej niż 3 dni :D 


Wiedzieliśmy już,że cokolwiek się stanie, to na pewno będzie udany wypad i już żałowaliśmy,że mamy tak mało czasu. Uwielbiamy takie krajobrazy!
Kiedy wylądowaliśmy, naszym pierwszym celem była..wypożyczalnia samochodów. Tak, wiem. Słyszę te głosy oburzenia prawie tutaj w domu, kiedy piszę ten post "Autem sobie jeździli po Sycylii..?Jeden pasztet po zbóju, łgarze"! :D 
I czuję się zobligowana,żeby wyjaśnić tę nieco niezręczną dla nas sytuację i odpowiedzieć na pytanie skąd mieliśmy na to fundusze. I odpowiedź chyba nas pogrąży, ale....z Nowego Jorku :D 
Mieliśmy odłożoną na tamten wyjazd pewną pulę pieniędzy, a kiedy po dwóch dniach zrozumieliśmy,że nie jest tam tak drogo jak przypuszczaliśmy, postanowiliśmy.....jeszcze bardziej oszczędzać. Bo my już w tamtej podróży myśleliśmy o kolejnej (i utwierdziło nas to w przekonaniu,że to jest jakiś podróżoholizm :D) , a zaoszczędzone pieniądze postanowiliśmy przeznaczyć właśnie na wypożyczenie samochodu i krótki objazd wyspy. 
Ile taka przyjemność?
To zależy (kocham tę odpowiedź, zawsze to chciałam napisać :D)!
Są różne modele samochodów do wyboru i różne opcje. Można wypożyczyć taniej, kiedy nie bierze się auta z AC, można drożej kiedy dodatkowo się je ubezpiecza lub auto jest wyposażone w silnik diesla. Cena zależy też od tego na jaki okres czasu potrzebujemy samochodu.
Chyba wszyscy domyślają się,że z początku chcieliśmy brać byle jakiego grata, oczywiście bez AC, bo przecież "nic się nie stanie" i Marcin "będzie jeździł ostrożnie". Przekopaliśmy potem fora, popytaliśmy znajomych,którzy w ten sposób poruszali się po Sycylii i jednak szybko zmieniliśmy zdanie.
I musimy to powiedzieć i podzielić się z Wami naszym doświadczeniem:
Sycylijczycy jeżdżą troszkę tak,jak chcą.
Wymuszają pierwszeństwo, a kierunkowskaz włączają jak mają dobry dzień lub lepszy humor. 
Trzeba mieć oczy dookoła głowy i świętą cierpliwość.
Nie żałowaliśmy ani przez chwilę,że jednak zdecydowaliśmy się wykupić AC.
Wzięliśmy auto z dieslem, dzięki temu tankowaliśmy je tylko raz (bo dostaliśmy pełny bak i musieliśmy oddać auto również zatankowane do pełna). 
Za wypożyczenie Volkswagena Polo, r.2016   na 4 dni, z pełnym AC, odbiorem na lotnisku w Trapani i oddaniem go na lotnisku w Palermo zapłaciliśmy niecałe 600 zł i to był najdroższy punkt tej podróży, nie za jeden,ani nawet nie za 10 pasztetów, ale z ręką na sercu-nie żałujemy. Pewnie gdyby nic nie zostało nam z Nowego Jorku bylibyśmy zdani na komunikację.   Jeśli ktoś ma w planach Sycylię serdecznie polecamy wzięcie znajomych-będzie jeszcze taniej :D :D :D. Ceny wypożyczenia zaczynają się nawet od 100 zł-zależy jakie opcje wybierzecie :) 

Nocleg rezerwowaliśmy poprzez airbnb i byliśmy zachwyceni <3 ! Nie bez powodu nasza gospodyni ma tytuł super gospodarza na tym portalu.
Pokój z dużym łóżkiem, z balkonem (z którego rozciąga się widok na Erice), łazienka do naszej dyspozycji i pyszne śniadanie co rano (prawdziwa włoska kawa i ciepłe rogale z czekoladą, po prostu mistrzostwo) i miejsce parkingowe-za to wszystko, za 3 doby/2 osoby + śniadanie- 280 zł. Jeśli ktoś będzie zainteresowany chętnie podzielimy się linkiem.

W piątek po przylocie zdecydowaliśmy się pojechać na Erice i stamtąd podziwiać zachód słońca.
Do tego miasteczka położonego na szczycie góry o tej samej nazwie pojechaliśmy jeszcze raz w sobotę na dokładniejsze zwiedzanie,ale o tym później. Póki co wspomniany wyżej zachód (bez obróbek i fotoszopów :D) :


Pięknie, prawda?
Pisaliśmy o tym na naszej facebookowej stronie: byliśmy w totalnym szoku widząc to wszystko Góry, morze, chmury, miasto pod nami. Tyle piękna bez poprawiania tego w jakimkolwiek programie do obróbki fotografii. Gdyby ktoś pokazał nam takie zdjęcie-nigdy byśmy nie uwierzyli, że tak wyglądało to naprawdę.


Kiedy słońce zaszło postanowiliśmy zrobić sobie spacer po Trapani i tutaj spotkała nas miła niespodzianka :) Naszą rozmowę w trakcie dreptania po tym pięknym mieście, usłyszała Polka, która zagaiła nas pytaniem o to, jak nam się podoba i czy jesteśmy tutaj turystycznie. Okazało się,że wracamy tym samym lotem, tym samym autobusem z wrocławskiego lotniska do centrum, a nawet..tym samym polskim busem do Krakowa :)) 



Po krótkim spacerze uliczkami Trapani (zrobiliśmy sobie taki jeszcze w sobotni wieczór, o tym później) poszliśmy przekąsić prawdziwą włoską pizzę, oczywiście kupowaną na kawałki po niecałe dwa euro. Warto, pomidorki koktajlowe, sery- niebo w gębie :) Po dwóch kawałkach mieliśmy dosyć. 

Kiedy już wybraliśmy miejsce naszego stołowania się na nadchodzący weekend (smacznie i tanio) postanowiliśmy opracować plan na sobotę. 
Plan zwiedzania zakładał,że pierwszym przystankiem na naszej drodze będzie San Vito lo Capo, ale widoki mieliśmy takie,że zatrzymaliśmy się...zaraz po wyjechaniu z domu :D 




Muszę Wam się przyznać,że (wciąż działający!) wiatrak Mulino Maria Stella tak mnie ujął,że kiedy wyjeżdżaliśmy i szukaliśmy sobie pamiątkowego magnesu na lodówkę, to grzebałam, grzebałam dopóki nie wygrzebałam takiego na którym będzie wiatrak :D 
Skąd wiatraki?
Na Sycylii od dawien dawna produkowało się sól, wykorzystując dobry klimat (dużo słońca i wiatr) w procesie naturalnego odparowywania wody. Podobno w basenach solnych można czasem spotkać różowe flamingi- niestety nam się to nie udało.

W San Vito lo Capo zrobiliśmy sobie krótki odpoczynek pod palmami i czuliśmy się okrutnie egzotycznie z tymi widokami obok :D utwierdzając się w przekonaniu,że wylot na Sycylię w późnych miesiącach jesiennych to jest nasza jedna z najlepszych "podróżniczych" decyzji.


W tle ja (robię relację na IG :D) .
Plaża w tej miejscowości jest podobno uznawana za jedną z najpiękniejszych plaż we Włoszech, ale musimy stwierdzić,że widzieliśmy piękniejszą, o czym nieco później :) Ale i tutaj zostawiliśmy mały kawałek serca:)


Samo miasteczko naszej uwagi nie przyciągnęło, może to przez wszechobecne stoiska z klapkami i dmuchanymi kołami ratunkowymi? W każdym razie w naszym rankingu klimatycznych miejsc na Sycylii znajduje się poza podium.
Wracając z San Vito lo Capo udaliśmy się do rezerwatu Monte Cofano i tutaj muszę coś napisać. 


Uważam,że nie ma piękniejszego miejsca na świecie niż moje rodzinne Sułkowice (muszę kiedyś poświęcić temu osobny post) , ale gdybym miała wskazać jakiekolwiek,które może choć trochę się z nimi równać to byłoby to Monte Cofano. Mieliśmy szczęście,że oprócz nas były może 2-3 osoby, które akurat kończyły spacerowanie, więc dłuższą chwilę mogliśmy obcować z przyrodą sam na sam.
Nie mam chyba porównań,żeby opisać to miejsce, żałowałam tylko,że nie ma czasu na wejście na samą górę..ale nadrobimy. Na Sycylię na pewno wrócimy i tym razem na dłużej :)
Jest tu wszystko, co kochamy w podróży. Widoki,na które nie ma opisów, spokój, cisza, klimat. Czyste, piękne morze, dużo słońca, mało ludzi.
Oczywiście zanim tam dotarliśmy i zaparkowaliśmy, zatrzymaliśmy się jeszcze z 10 razy żeby nacieszyć oczy




A potem już zaparkowaliśmy na bardzo długą chwilę :) 









Na początku słoneczko schowało się za chmurami i miało to nawet swój urok, ale kiedy już wróciło jednak było trochę lepiej (bo cieplej :D) 



Długo to jednak nie trwało :D 



..Więc postanowiliśmy ruszyć dalej (z bólem)


Z jakichś niewiadomych powodów strasznie polubiłam to zdjęcie, wydaje mi się bardzo klimatyczne, chociaż jego geneza jest okropna: szłam dosyć szybkim krokiem do samochodu i wrzeszczałam na Marcina,żeby nie zatrzymywał się co chwilę na zdjęcia, bo zimno i wieje jak w kieleckim, trzeba uciekać :D
Ostatnie spojrzenie :) 


Za kolejny cel obraliśmy sobie Erice, o którym pisałam wyżej.
Oczywiście zanim tam dotarliśmy to milion razy zatrzymywaliśmy się na drodze :D 






Tak- krzyknęłam, kiedy się odwróciłam i zobaczyłam co mijamy. Darłam się wniebogłosy,żeby zatrzymać samochód, nieważne,że stworzymy zagrożenie dla ruchu :D 
Naprawdę cudownie było tam być i nawet jeżdżąc autem nie mijać smutnych widoków i witryn sklepów tylko takie krajobrazy.

Kiedy dojechaliśmy do Erice kompletnie wsiąknęliśmy.
Wyobraźcie sobie cudowne stare miasto, położone na szczycie góry i....praktyczny brak turystów :D
Mieliśmy szczęście, naprawdę.




I gdybym miała powiedzieć, gdzie czułam się yyy najbardziej..."sycylijsko"?(chyba stworzyłam nowy przymiotnik) :D powiedziałabym,że właśnie tutaj, w starym mieście, błądząc po uliczkach, praktycznie w odosobnieniu, podziwiając Trinacrię (kobieta z głową meduzy) uwiecznioną na rzeźbach, misach, pamiątkach. Ten symbol Sycylii kryje za sobą jedną z najpiękniejszych symbolik o jakich słyszałam. 



Trzy zgięte nogi postaci symbolizują trzy najbardziej wysunięte przylądki wyspy: Capo Boeo – na zachód, Capo Passero – na południe,  oraz Capo Perolo – na północny wschód. Legenda głosi,że  przylądki powstały dzięki trzem nimfom, które biegały po świecie, tańczyły oraz zbierały owoce z najbardziej żyznych i pięknych miejsc, jakie spotkały. Kiedy każda z nich dotarła do wyjątkowo pięknego miejsca, zatrzymały się i wrzuciły do morza wszystkie dobra, jakie do tej pory znalazły i zdobyły. Wtedy woda zapieniła się, zawrzała i rozpromieniając się najpiękniejszymi barwami stworzyła wyspę w kształcie trójkąta – Sycylię.
Chociaż przyznam,że z Sycylią bardziej kojarzy mi się pamiątka symbolizująca to,że to miejsce nazywane jest "wyspą słońca":









Długo moglibyśmy się tak jeszcze plątać po tych uliczkach, ale nie ma takiej siły, która każe mi spacerować kiedy jestem głodna, więc zjechaliśmy na dół, do Trapani na które mieliśmy taki oto widok:



Wyspy Egadzkie, te 'duże skały w tle' jak je nazywałam ;) "robiły robotę", robiły nam cudowny widok, codziennie. I na pewno (który raz się już zarzekam?) przy kolejnej wizycie popłyniemy tam w odwiedziny. 
Różne są mity i legendy dotyczące powstania Trapani, którego kształt układa się w sierp. Spośród paru wybrałam tę historię, która jest dla mnie najpiękniejsza i wszystkim ją opowiadam (resztę wersji pomijam :D):
Według tejże historii miasto zawdzięcza swój kształt greckiej bogini Demeter (wiadomo,że wybrałam mity-proste !:D), która w trakcie poszukiwań swojej córki Persefony upuściła na ziemię swój sierp, który przekształcił się w półwysep. Czyż to nie wzruszające?
Ktoś tam czasem wspomina,że sierp zgubił Saturn, ale ja się zżyłam z historią Demeter i Persefony i nawet nadanie jednej z fontann w starym mieście imienia Saturna mnie nie przekonuje :)
Tego dnia wieczorem postanowiliśmy pospacerować i trochę pozwiedzać stare miasto.
Jest piękne !



Fajnie zabłądzić w uliczkach,które prowadzą do morza <3 !

Długo nie pospacerowaliśmy, bo już z samego rana w niedzielę ruszyliśmy do Corleone. Do miejsca, które zawsze chcieliśmy zobaczyć, o którym zawsze myśleliśmy, kiedy słyszeliśmy o Sycylii. Jednym słowem ruszyliśmy śladami "Ojca chrzestnego".
Ale bardzo powolutku, bo musieliśmy się z milion razy zatrzymać po drodze :D I nawet zawiązaliśmy kolejną znajomość:


Naszemu nowemu przyjacielowi nie żałowaliśmy kupionych tego dnia rogali z dżemorem (swoją drogą, 10 rogali za niecałe 2 euro, umiemy w promocje :D), bo nie spodziewaliśmy się,że za kolejnym zakrętem....czeka jego rodzeństwo :D Wszystkie psiaki miały właściciela, mieszkał niedaleko pola,na którym stoi Don Vito jak go nazwaliśmy :D 

Krajobrazy Sycylii w drodze do Corleone były jak zwykle cudowne, góry, góry, góry i jeszcze raz pola :) Minęło nas dosłownie kilka samochodów w ciągu całej, prawie dwugodzinnej jazdy. 










W Corleone znaleźliśmy wszystko, czego szukaliśmy na Sycylii.
Ten specyficzny klimat, trzepoczące prześcieradła powieszone na balkonach, z których wystają ciężkie donice, te wąskie uliczki, kaplice. 
A panorama miasta.....wielkie wow.



Siedzielibyśmy tu nawet tydzień,ale czas nas gonił,a na ten dzień mieliśmy jeszcze sporo planów, więc ruszyliśmy dalej-kolejny cen Rezerwat Zingaro, ale po drodze....:)


Zatrzymywanie się co chwilę było silniejsze od nas, uwierzcie. 
Po 10 przystankach, kiedy stwierdziliśmy,że sycylijskie góry, pagórki, pola uprawne, gaje oliwne i wszystkie wiatraki w promieniu 100 kilometrów już obfotografowaliśmy z każdej strony postanowiliśmy jechać prosto do celu.
Dopóki nie wyłoniła się ONA.
Najpiękniejsza plaża, jaką kiedykolwiek widziałam na oczy i na jakiej postawiłam kopyta.
Zdjęcia nie oddadzą koloru wody, ja sama nie mogłam uwierzyć w co widzę.
Proszę Państwa, przed państwem plaża w Alcamo :)






Przez wiele lat to plaża w Rozewiu była moim numerem jeden, bo też piękniejszego zachodu słońca nigdzie indziej nie widziałam,ale muszę niestety strącić ją na drugie miejsce. Bałtyku-wybacz ! Kocham Cię tak samo mocno, jednakowo, mimo że zawsze witasz nas niepogodą, zimnem, deszczem i rzadko do Ciebie włazimy, ale niestety :D Po wielu latach wyczuwam separację :D 
Mam nadzieję,że to był jakiś jednorazowy skok w bok, bo zawsze jestem wierna polskiemu morzu i plażom i zawsze twierdzę, że nie ma piękniej i uwierzcie- aż miałam wyrzuty sumienia,że tak się zakochałam i zapomniałam o pięknych chwilach z Rozewiem, Jastarnią i Bałtykiem w tle :)
Ba ! Ja w tamtym momencie owładnięta tą miłością stwierdziłam nawet,że nie chcę wracać do Sułkowic :D Potem wyplułam te słowa i całą gminę za nie przepraszam :D 

Kiedy już zamoczyliśmy nogi w ciepłej wodzie udaliśmy się w dalszą drogę. Kolejny przystanek zaliczyliśmy w Castelammare del Golfo, no bo sami zobaczcie :) 


Wręcz "katalogowa" fotografia z broszur biur podróży :) Bajka!
Po tych wszystkich przystankach dotarliśmy w końcu do naszego punktu docelowego :) 




Trochę dziwnie mi o tym pisać, bo wiem,że rezerwat Zingaro budzi szczególny entuzjazm i zachwyt. Nie rozczarowało mnie to miejsce i bardzo, bardzo je polecam. Ale porwać mnie też nie porwało. 




W momencie zatęskniłam za Tatrami (chyba dlatego,że było pod górkę) i za tatrzańskimi widokami :)
Z informacji praktycznych: wstęp do rezerwatu (październik 2017) kosztuje 5 euro/1 os i na przejście go potrzeba naprawdę, naprawdę sporo czasu :) Warto zarezerwować sobie dzień, a przynajmniej dłuższe pół dnia :)

Na zachód słońca pojechaliśmy do Marsali. Samo miasto średnio nam się spodobało z powodu dużej ilości brudu i śmierci (chociaż czytaliśmy przed wyjazdem,że czystością bije na łeb Trapani), ale zachód wynagrodził nam wszystko :) 



Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze w pobliskim, dosyć specyficznym porcie.






Nie czuliśmy się tutaj za pewnie, dlatego wysłałam Marcina na misję zrobienia paru ujęć,a sama zamknęłam się w samochodzie :D (Edzia bohaterka :D). Te opuszczone łódki stwarzały jakiś niepokojący klimat, Marcin też nie miał ochoty robić tutaj sesji :D Zobaczcie jak my się poświęcamy :)

Z samego rana w poniedziałek musieliśmy już niestety pożegnać Trapani i naszą przemiłą gospodynię i jechać na lotnisko w Palermo.
Zatrzymaliśmy się po raz ostatni:


Obiecując sobie,że tutaj wrócimy.

Dwudziestostopniowa różnica temperatur jakiej doświadczyliśmy po przylocie do Polski, tylko nas w tym utwierdziła :D

Trzeba wrócić na Sycylię.
I wrócimy :) 
Kto chętny? 

:) :) :)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

FUERTEVENTURA/ PÓŁNOC, czyli "Dyśka, wymyśliłem super rymowankę".