Jeden (niecały!) dzień w Budapeszcie
Żeby nie być nieuczciwymi musimy to napisać: na zwiedzenie stolicy Węgier jeden dzień to zdecydowanie za mało. Co nie znaczy,że nie jest to niewykonalne, ale przyznajemy,że wracając do domu czuliśmy naprawdę spory niedosyt. Chętnie zostalibyśmy w Budapeszcie na cały weekend (najlepiej długi), ale ponieważ byliśmy spłukani (jak zwykle) zdecydowaliśmy się tam wyskoczyć na ....parę godzin :) Pomogła w tym promocja na bilety, które rzucił Polski Bus. Z Krakowa do Budapesztu wyjechaliśmy przed 23:00, a z powrotem wracaliśmy kolejnego dnia w okolicach godziny 17:00. Za bilet w obie strony dla naszej dwójki zapłaciliśmy wtedy nieco ponad 40 zł.
Byliśmy tak pijani tym szczęściem, i tym,że nie stracimy kasy (której i tak nie mamy) na nocleg, że modliliśmy się tylko o dobrą pogodę, ubraliśmy nasze najwygodniejsze buty, zrobiliśmy 10 kanapek z pasztetem i mielonką (na tę okazję kupiliśmy nawet "lepszy" pasztet :D) i w drogę.
I w drogę, do tej cudownej stolicy, powstałej z połączenia dwóch miast (Budy i Pesztu), do tej cudownej architektury, o której się tyle nasłuchaliśmy, do tego prawdziwego, węgierskiego langosza (chociaż i tak go nie zjedliśmy, nie na naszą kieszeń :D) i tak sobie rozmyślaliśmy co to będzie za podróż i gdzie pojedziemy następnym razem, za te zaoszczędzone teraz pieniądze. Jednym słowem rozmawialiśmy o wszystkim, sprawnie unikając dość niewygodnego (jak nam się wtedy wydawało) tematu.
Bo...
Co my do cholery będziemy robili w Budapeszcie o 5:50 rano, w środku października, gdzie temperatury nie są już tak cudowne jak w środku lata? Przemarzniemy do szpiku kości i tyle będzie z naszego taniego zwiedzania.
Jeszcze nie przypuszczaliśmy,że puste miasto o tej porze jest jeszcze piękniejsze. Można je mieć tylko dla siebie, a o 6 rano można jeść śniadanie w takich okolicznościach:
Owszem, trochę zmarzliśmy, ale uratował nas termos z malinową herbatą (który zawsze wozimy na nasze jednodniowe wypady nie-samolotowe).
Od Wzgórza Gellerta zaczęliśmy nasze spotkanie z tym miastem. To, co chcieliśmy zwiedzić w Budapeszcie zwiedziliśmy i przemieszczaliśmy się ...pieszo :) Nie korzystaliśmy z komunikacji, bo mieliśmy ładną pogodę i chęci i najważniejsze-mało pieniędzy :D
I tam właśnie, wspinając się troszkę (niedługo, spokojnie, dla totalnych leniuchów jest opcja kolejkowa :) ) rozpoczęliśmy zwiedzanie.
Góra ma bardzo ciekawą historię-swoją nazwę zawdzięcza biskupowi, który z tego szczytu został spuszczony przez pogan ...w drewnianej beczce. A to za ochrzczenie na rozkaz pierwszego króla Węgier pogańskich Madziarów. Po śmierci króla Stefana część pogaństwa niezadowolona z tej akcji postanowiła surowo ukarać biskupa. W kolejnych wiekach (w latach świętej inkwizycji) uważano zaś,że na wzniesieniu odbywają się sabaty czarownic (i to by wyjaśniało mój zachwyt tym miejscem :D) ,a w połowie wieku XIX Habsburgowie postawili tutaj cytadelę, która służyła jako kwatera wojsk austriackich. Dużo tego, prawda?
Na górze stoi również pomnik, który widać z każdego miejsca w mieście. Przedstawia on kobietę, która trzyma w rękach gałązkę palmową (symbol zwycięstwa).
Pod żadnym pozorem (czy słońce, czy niepogoda) nie omijajcie tego miejsca w trakcie planowania wycieczki w stolicy Węgier. Najpiękniejsze widoki na miasto, najcudowniejsza panorama widoczna jest właśnie stąd. Skradnie Wasze serca, gwarantuję:
Spędziliśmy tutaj ponad godzinę, nie żałowaliśmy. A zobaczcie jakie widoki mieliśmy po zejściu ! :)
Gdybyśmy mieli możliwość spędzilibyśmy na Cytadeli jeszcze zachód słońca. Muszę się wyspowiadać (spowiedź jest nieodłącznym elementem postów na tym blogu :D) ,że nie spodziewałam się takiej miłości od pierwszego wejrzenia. Tymczasem zakochałam się w Budapeszcie od razu. Spośród stolic, do których chciałabym wrócić jest na pierwszym miejscu <3 I póki co nie ma konkurencji.
Oprócz Góry Gellerta zauroczyło nas jeszcze kilka innych miejsc:
MOST ŁAŃCUCHOWY
Most, który jako pierwszy na stałe połączył Budę i Peszt (leżące po dwóch stronach Dunaju). Wysadzony w czasie II wojny światowej, odbudowany po jej zakończeniu, oddany do ponownego użytku w 1949 roku. Symbol, pierwsza rzecz (no dobra, druga pierwsza to oczywiście parlament), którą się widzi, kiedy słyszy o węgierskiej stolicy. No i my kochamy mosty, zawsze robią na nas ogromne wrażenie. Nie tak wielkie, jak most "unijny" pod Malikówką, w Sułkowicach, ale no prawie podobnie wielkie:
Nieopodal, na dunajskiej promenadzie natkniecie się na pomnik, który zostanie w Waszych głowach na długo. A wygląda tak:
Buty na brzegu Dunaju (bo tak nazywa się ten pomnik odsłonięty 12 lat temu) upamiętnia ofiary Holocaustu. Buty są pamiątką po ludziach, którzy w czasie ataku Strzałokrzyżowców zostali rozstrzelani,a ich ciała wpadły do Dunaju. Warto zatrzymać się tutaj chociaż na parę minut.
BUDYNEK PARLAMENTU
Widoczny na nieomalże każdej widokówce z Budapesztu. Jeden z największych takich gmachów na świecie, utrzymany w stylu neo-gotyckim. Robi wrażenie.
Taki widok na Parlament można zobaczyć z BASZTY RYBACKIEJ, kolejnego po Górze Gellerta dobrego punktu widokowego. Wstęp do parlamentu i zwiedzanie są możliwe, wszystkie szczegóły (ceny i godziny wejść) w linku http://latogatokozpont.parlament.hu/jegyarak.
BAZYLIKA ŚWIĘTEGO STEFANA
Bazylika poświęcona pierwszemu węgierskiemu królowi Stefanowi. Niewątpliwie jednej z najważniejszych postaci państwa. Istnieje legenda, według której to anioł Gabriel objawił się przyszłemu królowi i nakazał założenie państwa nad Dunajem. Insygnia królewskie można obejrzeć we wspomnianym wyżej parlamencie.
Sama bazylika jest imponująca (i też jest punktem widokowym:))
a w drodze spotkaliśmy ciekawy napis :)
PLAC BOHATERÓW
Najważniejszy plac w Budapeszcie. W jego centrum stoi pomnik Tysiąclecia, który zaczęto wystawiać w 1896 roku, przy okazji obchodów 1000 lecia państwa węgierskiego. Na środku wznosi się 36 metrowa kolumna archanioła Gabriela, który, jak już pisałam wcześniej ukazał się królowi i nakazał przyjęcie korony. Archanioł dzierży podwójny krzyż i koronę węgierską. Na dole otaczają go posągi jeźdźców-księcia Arpada i jego wodzów, którzy przyprowadzili Madziarów na teren dzisiejszych Węgier.
Kolumnada widoczna na zdjęciu, otaczająca kolumnę przedstawia najważniejsze, historyczne postacie historii węgierskiej.
Niedaleko Placu Bohaterów położony jest park miejski, gdzie można chwilę odpocząć...
Muszę Wam tutaj coś napisać, chociaż narażam się na ogromny gniew Marcina.
Mój mąż ma dość nietypowe hobby polegające na fotografowaniu kaczek w każdym miejscu,w jakim jesteśmy.
To nie pogoda decyduje o tym,czy wyjazd był udany,ani nawet nie ilość wydanych pieniędzy. Jeśli nie ma kaczek-to tak jakbyśmy nie mieli żadnej pamiątki. I w ten sposób mamy sfotografowane kaczki włoskie, nowojorskie, kaczki sycylijskie, paryskie, mamy ujęcia kaczek z Waszyngtonu, a znajomi, którzy wiedzą o obsesji Marcina przysłali nam również zdjęcia kaczek ze stawu w Barcelonie i z wielu innych miejsc.
Marcin, nie zabijaj :D
Kiedy mój mąż obfotografował kaczuchy z każdej strony i stwierdził,że nie bolą go nogi, przeszedł na drugą stronę ulicy obejrzeć ZAMEK VAJDAHUNYAD
Ja w tym czasie nadal odpoczywałam.
Kiedy wrócił musiałam obejrzeć kolejne 100 zdjęć kaczek, które pływały w stawiku obok zamku i dopiero potem mogliśmy ruszyć dalej.
Na sam koniec zostawiliśmy sobie starówkę i inne ciekawe ulice starego miasta:
Poszliśmy sprawdzić, co grają w WĘGIERSKIEJ OPERZE PAŃSTWOWEJ:
Byliśmy też obecni na zmianie warty w zamku królewskim, ale niestety nie mamy żadnych zdjęć (jak to możliwe?!) :)
Na wzgórzu zamkowym, na placu świętej Trójcy podziwialiśmy kościół św. Macieja:
Tyle gotyku w jednym miejscu, bajka ! W tym miejscu odbywają się też niesamowite koncerty organowe. Bilety można nabyć za pośrednictwem strony kościoła.
Znaleźliśmy tutaj też ciekawy...bar samoobsługowy, w którym zjedliśmy dosyć tani obiad (na nasze możliwości finansowe).
Później udaliśmy się już na dworzec Kelenfold, skąd autokar zabrał nas w powrotną drogę do Krakowa.
Ale..wrócimy!
Na pewno i na dłużej :)!
Komentarze
Prześlij komentarz