Nowy Jork-aklimatyzacja, dzień 1 i 2.

Tak sobie luźno napisałam o tych turbulencjach, ale muszę przyznać szczerze-kiedy zaczęło kołysać samolotem trochę mocniej,a ja sobie uświadomiłam,że lecimy nad wodą(której się panicznie boję), to bez bicia przyznaję-szarpałam w panice Marcinem,który smacznie sobie spał. W głowie miałam wszystkie odcinki "Katastrof w przestworzach",a widok Kate Winslet pływającej na drzwiach i potrząsającej zanurzonym po pas w lodowatej wodzie Leo, ciemną nocą..Nie, nie oglądajcie "Titanica" w czasie lotów międzykontynentalnych:D Nie pomaga. W głowie słyszałam tylko ojca, który mówi "Boże, Boże, jak wy się nie boicie lecieć tyle samolotem, tyle się słyszy, tu kogoś zestrzelą, tam się rozbije...".
Kiedy wylądowaliśmy, przysięgam na wszystko-chciałam klaskać :D Nie wiem dlaczego to jest tak źle odbierane, bo ja uważałam,że zawdzięczam Panu, który siedzi w kokpicie swoje życie :D :D Na chwilę panika ustąpiła, dopóki nie weszliśmy do ogromnej hali i nie uświadomiłam sobie,że zaraz przyjdzie nam rozmawiać z panem strażnikiem,od którego zależy czy postawimy stopy na amerykańskiej ziemi (płyta lotniska się nie liczy:D). W obliczu konwersacji w języku angielskim przeżycie turbulencji to pikuś. Wszystko poszło sprawnie (do dziś nie mogę w to uwierzyć, roztaczałam przed Marcinem obrazy skucia nas w kajdanki, więzienia dla imigrantów i mojego ojca, który mówi "Wiedziałem,że tak będzie, po co wyście się pchali do tej Ameryki".), ale Pana strażnika nie obchodziło ile mamy dolarów, i czy na pewno starczy nam na te nasze 10 dni, zapytał tylko czy to nasze "wekejszyn", my kiwnęliśmy przerażeni głowami, poprosił o ustawienie się do ładnego zdjęcia, wbił pieczątkę, dzięki której mogliśmy siedzieć za oceanem do marca 2018 roku (ale kto by nam dał tyle urlopu:D) i życzył udanego pobytu. Jeszcze w szoku poszliśmy odebrać nasz bagaż (tu muszę nadmienić, na dwójkę osób mieliśmy jedną sztukę bagażu rejestrowanego i jedną podręcznego i to było naprawdę dobre rozwiązanie, bo nam wiele nie potrzeba,a przynajmniej w dzień powrotu nie musieliśmy chodzić obładowani walizkami po mieście), wyszliśmy z lotniska, gdzie od razu zapakowaliśmy się w żółtą taksówkę, która zawiozła nas do domu. 
Wiem, co teraz myśli 99 procent osób,które jakimś cudem dotrwały do tego fragmentu.
"Żółta taksówka?!!W podróży, w której się miało oszczędzać?! Ale ściemniają, na pewno śpią na kasie!", ale dementuję-jesteśmy biedni:D, wiedzieliśmy,że po 23:00 nie będzie innego wyjścia jak wzięcie taksówki z lotniska do domu, od którego dzieliło nas ok.40 minut jazdy. A nie ukrywam, marzyliśmy tylko o położeniu się do łóżka.
Za ten jednorazowy wybryk:D, zapłaciliśmy (razem z napiwkiem, doliczanym do wszystkiego) 50 dolarów z hakiem, niemało, ale dotarliśmy szybko pod same drzwi, gdzie przywitała nas nasza kochana gospodyni..Chinka;] Dobrze,że mówiła po angielsku:D

Łóżko. Spanie. Tak, wydawałoby się,że o tym marzymy i faktycznie usnęliśmy od razu,żeby obudzić się o ...4 nad ranem czasu lokalnego, kiedy u nas były okolice 10. Byliśmy totalnie wyspani i nie za bardzo wiedzieliśmy o co w ogóle chodzi. Dowiedzieliśmy się dopiero tego samego dnia, o godzinie 18:00, kiedy siedzieliśmy w metrze jak w transie, tak jakby ktoś kazał nam coś zwiedzać w środku nocy. W Polsce było po północy, my ziewaliśmy, bolały nas głowy, wróciliśmy do domu i położyliśmy się spać. I znów obudziliśmy się o 4 rano i mogliśmy już jeść śniadanie i wychodzić. Trzy dni walczyliśmy ze zmianą czasu, w końcu nasze organizmy się dostosowały. 

Pierwszego dnia chciałam zobaczyć WSZYSTKO. Dosłownie. Chciałam iść pod One World Trade Center, a potem zobaczyć Statuę,a potem Times Square, a jak będziemy wracać, to koniecznie most brookliński, a potem widok na Manhattan z Brooklyn Bridge Park, jeszcze raz na Times Square, a na dobranoc pod hotel plaza, bo przecież tam kręcili Kevina i muszę zobaczyć, czy ten hotel jest taaaaki wielki, więc jak już do hotelu to tylko przez Central Park, "Marcin, Marcin, pamiętasz tę scenę z bezdomną i gołębiami???"
Dziób mi się nie zamykał, zachowywałam się jak małe dziecko, chciałam być wszędzie, zobaczyć
wszystko i to od razu. Przeszło mi po przejściu niemal całego central parku :D



Wiedziałam od razu,że są dwie wyjątkowe rzeczy,które chcę tu zobaczyć. Pierwszą są "Truskawkowe pola" (ang.Strawberry Fields) nazwane tak na cześć Johna Lennona, z cudownym memoriałem,który gromadzi zawsze rzeszę fanów (żeby zrobić zdjęcie samemu miejscu, bez ludzi którzy na nim leżą, kucają, pozują trzeba było chwilę odczekać,a potem i tak poprosić o parę sekund bez wchodzenia na memoriał, oczywiście i tak jakiś bucik się załapał :))

Wiemy,że w rocznicę urodzin i śmierci Lennona fani organizują tutaj nocne czuwania ze śpiewami, fantastyczna sprawa i żałujemy,że nie załapaliśmy się na coś takiego.
Drugie miejsce, ważne dla Nas miało polski akcent, poznajecie tego Pana?:)
To spogląda na nas Władysław Jagiełło z pomnika, który Polonia zamierzała ufundować na 500lecie bitwy pod Grunwaldem.Z powodu wybuchu I Wojny światowej autor tej rzeźby, Kazimierz Ostrowski ukończył ją w 1937 roku.
To nie jedyny pomnik w Central Parku, stoją tutaj posągi Szekspira czy Hansa Christiana Andersena. Muszę się niestety przyznać,że po paru godzinach w tym miejscu chciałam już do miasta :D :D , mimo cudownych, naprawdę cudownych widoków jak ten :) 
 Lub ten :)
Kolejne miejsce, które mieliśmy odwiedzić niosło ze sobą bolesną historię. Pamiętam (mimo że to już 16 lat!) Jolantę Pieńkowską w wiadomościach na "jedynce", która przekazuje informacje o ataku terrorystycznym i o zawaleniu się obu wież. Miałam wtedy 11 lat, ale obraz w głowie mam wyraźny, jakby to było wczoraj. 
Nie ukrywam,że to był najważniejszy "punkt" tej podróży i najważniejsze dla mnie miejsce. Nie ukrywam,że zrobiło na mnie ogromne wrażenie i że w muzeum poświęconym tym wydarzeniom w paru miejscach poleciały łzy. 11 września byliśmy w Nowym Jorku i na obchody udaliśmy się do dziesiątej remizy, która jest położona dosłownie na przeciwko kompleksu WTC. Wieczorem wróciliśmy do memoriału.






O muzeum 9/11 mogłabym pisać dużo, ale to wszystko niepotrzebnie. Nie ma takich słów, które by oddały atmosferę tego miejsca, tę refleksję, szok i wzruszenie jednocześnie. Nie wiedzieliśmy do końca, czy nawet chcemy robić zdjęcia, ale parę ujęć mamy.






Po wyjściu z muzeum dłuższą chwilę nic do siebie nie mówiliśmy. Naprawdę mocno to przeżyliśmy. 

Wieczorem poszliśmy usiąść i podumać do wspomnianego wyżej parku koło mostu brooklińskiego.

..a później postanowiliśmy trochę poszaleć z kasą i wjechać na Top of Rock (taras widokowy Rockefeller Center) skąd mieliśmy takie widoki:




Gdyby mi ktoś kiedyś powiedział,że polecę do Nowego Jorku i stanę w tym miejscu to i tak bym nie uwierzyła :) Ja, taka Edzia z Sułkowic :D 

Nie ma nic piękniejszego od spełniających się marzeń <3 !

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

FUERTEVENTURA/ PÓŁNOC, czyli "Dyśka, wymyśliłem super rymowankę".