Nowy Jork-było sobie marzenie...i wizyta w konsulacie:)

Najpierw było marzenie.
Potem przekopywanie wszystkich istniejących blogów, których autorzy byli w Stanach i pisali cokolwiek na temat Nowego Jorku, procesu starania się o wizę turystyczną, lotów, noclegu. Szukanie każdej informacji.
Potem na chwilę zrezygnowaliśmy, ale kiedy czytaliśmy,że ludzie zarabiający 1800 zł mogą sobie pooglądać USA na youtube, albo wczytywaliśmy się w opowieści z konsulatów o tym jak ciężkim procesem jest uzyskanie promesy wizowej (a jak nawet Ci się uda, to na pewno odeślą Cię pierwszym powrotnym samolotem z lotniska w Stanach-a nie, przecież takich szaraczków nie stać na to,żeby całą wypłatę przeznaczyć na lot:D), to naprawdę ciężko nie złapać dystansu. Cały rok 2016 przeznaczyliśmy na mniejsze wyjazdy, które według opinii niektórych blogerów były jeszcze na nasze możliwości, żeby w listopadzie powiedzieć sobie "raz się żyje, może wyjdziemy z tego konsulatu cali i zdrowi, i może nas nie wyśmieją".
Wypełniliśmy wnioski (w paru punktach pomógł Szymon z bloga z http://www.usatrip.pl/, i parę osób z forum  http://forum.usa.info.pl/,- dzięki, przywróciliście nam wiarę w blogosferę i fora internetowe :D), odłożyliśmy 1200 zł(za naszą dwójkę, bo tyle niestety trzeba zapłacić,żeby w ogóle porozmawiać z urzędnikiem w okienku), umówiliśmy się na spotkanie w krakowskim konsulacie no i ...

No i weszliśmy do tej jamy amerykańskiego smoka i zdziwiliśmy się strasznie, bo nikt nie zionął ogniem i wszyscy byli dla nas podejrzanie mili. Pomyśleliśmy:"Pewnie od razu wiedzą,że odeślą nas z kwitkiem, ale nie chcą nam robić przykrości":D Pobrano od nas odciski palców i ustawiliśmy się w kolejce (bez telefonów i innych urządzeń,te musiały zostać w depozycie,my zostawiliśmy je po prostu w samochodzie :D),nie mieliśmy też ze sobą żadnych dokumentów potwierdzających nasze zarobki, stan konta i posiadane nieruchomości, a widzieliśmy,że niektórzy je mają i  od razu się zestresowaliśmy,że mamy przecież starą chałupę i kto nam teraz w to uwierzy :D
Nasza rozmowa z naprawdę przemiłym Panem urzędnikiem trwała...trzy minuty. Z zegarkiem w ręku. Pytał nas o to, w jakim celu lecimy (turystycznie, podróż poślubna), na jaki czas (zgodnie z tym, co we wniosku-10 dni, tylko Nowy Jork i Waszyngton), gdzie byliśmy poza Europą (no poza Europą to nigdzie, tak się złożyło :D, ale możemy opowiedzieć o ostatniej podróży do Budapesztu:D),czym się zajmujemy i kim dla siebie jesteśmy. Nie chciałabym widzieć swojej miny, kiedy usłyszeliśmy łamaną polszczyzną: "Otrzymujecie Państwo wizę, miłej podróży". Chyba od razu odpowiedziałam "Ale że już? I tyle?" :D Wyszliśmy, zostawiając nasze paszporty, które dotarły do nas kurierem parę dni później z wbitą promesą. I dalej nie wierzyliśmy.
A potem, kiedy ten wizowy kamień spadł nam z serca (nie na długo, później przyszedł stres związany z rozmową ze strażnikiem na lotnisku), zaczęła się najlepsza część:) Planowanie <3

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

FUERTEVENTURA/ PÓŁNOC, czyli "Dyśka, wymyśliłem super rymowankę".